Moje obecne życie z Bogiem kształtowało się od wczesnych lat dziecinnych. Dużą rolę odegrał tutaj mój dziadek, który w prosty i cudowny sposób potrafił opowiadać o Panu Bogu. Wiele razy słyszałam jak z ufnością modlił się do Pana powierzając Mu całą rodzinę. Dziwiłam się, że dziadek „rozmawia” z Bogiem jak z najlepszym przyjacielem! Nauczyłam się od niego prostej i dziecinnej ufności do naszego Stwórcy, do którego można się w każdej chwili zwrócić jak do bliskiej osoby. Mając parę lat nie modliłam się tylko modlitwą „Ojcze nasz”, ale również ubierałam w słowa modlitwy różne troski mojego małego życia.
Dziadek był ciężko chory, ale nigdy nie słyszałam, aby się skarżył. Ze spokojem przyjmował swoje cierpienie i cały czas powtarzał, że za niedługo już nic nie będzie go bolało, ponieważ w Niebie nikt nie choruje. Zmarł, gdy miałam 10 lat. Zostawił pustkę w sercu, ale pamiętam, że nie płakałam, bo wiedziałam, że dziadek jest już szczęśliwy u swojego Pana.
Pomimo lekcji religii i niedzielnych nabożeństw w kościele, po śmierci dziadka moje zainteresowanie Bogiem „ostygło”. Dziś rozumiem, jak ważne jest budowanie swojej wiary poprzez rozmowy o Jezusie, poprzez słuchanie, czytanie i przyjmowanie Słowa Bożego. O moje małe kroczki w wierze dbał kiedyś dziadek, potem na kilka lat „stanęłam w miejscu”, nie interesując się za bardzo życiem duchowym.
W liceum moje relacje z Panem Bogiem odbudowały lekcje religii, które świetnie prowadził ks. Sikora z Cieszyna. Ze wstydem zauważyłam, że każdy uczestnik lekcji zna w jakimś stopniu Biblię, a ja niestety siedziałam jak na „tureckim kazaniu”. Szybko nadrobiłam zaległości, ale znaków zapytania w mojej Biblii cały czas przybywało. Wiele rzeczy nie rozumiałam, ale Bóg zatroszczył się, abym się nie zniechęciła – spotykałam i poznawałam ludzi, którzy tak jak ja zaczynali na nowo poznawać i kochać Boga.
W 1992 r. pojechaliśmy z grupą przyjaciół do Dzięgielowa. Słyszałam o Tygodniach Ewangelizacyjnych, ale nigdy w nich nie uczestniczyłam. Moje relacje z Panem Bogiem były wówczas (według mnie) bez zarzutu i uważałam, że jestem dobra chrześcijanką: modliłam się, powierzając Mu swoje troski i sprawy, czytałam regularnie Biblię, chodziłam do kościoła i na spotkania młodzieżowe. Ale już pierwsza ewangelizacja zweryfikowała moje życie z Bogiem. Z każdym słowem ewangelisty Samuela Kamalejsona, dochodziło jasno i dobitnie, że mojej wierze brakuje „kropki nad i”. Zrozumiałam, że trzeba oddać swoje życie Jezusowi, aby móc w pełni cieszyć się wszystkimi obietnicami, które daje nam Pan. Zrozumiałam wtedy, że będąc Jego własnością, mam dopiero prawo nazywać się dzieckiem Bożym i że wtedy, gdy Go przyjmę, obietnica życia wiecznego stanie się moim udziałem: Tym zaś, którzy go przyjęli, dał prawo stać się dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię jego (Jan 1,12). Wtedy przyjęłam Pana Jezusa i powierzyłam Mu swoje życie.
Właściwie od tamtego momentu moje życie systematycznie zaczęło się zmieniać – Duch Święty rozpoczął trudną pracę z moim charakterem, poglądami i podejściem do życia. Kiedyś robi łam wszystko bez głębszych przemyśleń, od czasu ewangelizacji moje postępowanie zaczęła poprzedzać myśl „czy to, co robię będzie podobało się Bogu?” Po czasie moje nawrócenie się do Jezusa zostało zauważone przez najbliższe otoczenie. Starałam się być cierpliwa, łagodna i pełna miłości. Moja mama z siostrą z uwagą i niemałym zainteresowaniem słuchały moich opowieści o Jezusie. Zaczęły razem ze mną uczestniczyć w nabożeństwach i obie zaczęły czytać Biblię. Wiele razy słyszałam, że ja to jakaś taka inna jestem, a ja korzystałam z okazji i starałam się wytłumaczyć na Kim moja „inność” polega.
Od tamtego czasu minęło 18 lat. Przez ten czas wiele zdarzeń w moim życiu utwierdzało mnie, jak drogocenna i kochana jestem w oczach Boga. Były chwile niewyobrażalnego szczęścia, za które zawsze pamiętałam, żeby dziękować memu Panu, ale też były chwile ciężkich prób. Wtedy płacząc modliłam się szczerze do Boga, prosząc o pomoc i siłę. Nigdy się na Nim nie zawiodłam. Bóg zawsze dawał mi odczuć, że nie jestem sama z moimi problemami, a gdy przychodziła bezsilność – moje troski i kłopoty rozwiązywał sam (czasem z ogromnym poczuciem humoru 🙂
Kilkanaście lat temu moi rodzice przechodzili poważny kryzys w swoim związku. Rezultatem tych trudnych dla nich chwil było rozstanie. Mama płakała, a ja razem z nią. Nie mogłam być w tych ciężkich dla niej chwilach z nią, ponieważ uczyłam się wtedy w Krakowie. Pamiętam jednak, że razem z moimi dwoma przyjaciółkami żarliwie modliłyśmy się o to małżeństwo, prosząc Boga, aby – dosłownie- potrząsnął i opamiętał mojego tatę. Na drugi dzień Bóg odpowiedział na nasze modlitwy. Tata miał wypadek. Wyglądał bardzo źle, był potężnie poobijany, ale na szczęście nic poważnego się nie stało. Resztkami sił przyszedł do domu i przez trzy dni nie mógł się ruszać. Mama przez ten czas zapewniała tatę jak bardzo go potrzebuje i jak bardzo go kocha. Dziś są wspaniałym małżeństwem i razem spełniają swoje marzenia.
Bóg pokierował moim życiem tak, że jestem bardzo szczęśliwa. Mam wspaniałego męża u boku i cudowne dzieci. Jesteśmy zdrowi, a Pan zaspakaja nasze potrzeby, za które razem z mężem codziennie dziękujemy: Jeśli jest mi bardzo źle to zawsze otwiera Biblię i czytam ulubiony Psalm 91, który skutecznie potrafi rozwiać moje troski i kłopoty…” Bo wszystko, co się narodziło z Boga, zwycięża świat, a zwycięstwo, które zwyciężyło świat, to wiara nasza (I Jan 5,4).
Mariola Włosok